Jeden i drugi kłamią
Akolici Trumpa, który sądzi, że wyśmiewanie słabszych, chorych, niepełnosprawnych świadczy o prawdziwej męskości, wyświadczyli Walzowi polityczną przysługę, bo większość Amerykanów wykazuje jednak większą empatię. Niechcący uwypuklili fakt, że demokrata zna i rozumie problemy rodziców w wersji ekstremalnej – wychowuje dziecko, które wymaga specjalnej troski. I – jak dowodziła reakcja Gusa – robi to dobrze, bo syn uwielbia ojca.
Konwencja demokratów znalazła pozytywne odbicie w sondażach, zresztą typowe dla amerykańskich cyklów wyborczych. Ogólnokrajowa przewaga Harris nad Trumpem wzrosła do 7 pkt proc. Ponadto wiceprezydentka i jej partner zebrali prawie 600 mln dol., głównie w drobnych datkach, co z kolei odzwierciedlało entuzjazm twardego elektoratu, nie wspominając o możliwości przelicytowania rywali na kluczowych rynkach reklamowych. Republikanie zaczęli się martwić. Jeszcze dwa miesiące wcześniej myśleli, że zwycięstwo mają w kieszeni. Rezygnacja Bidena zmieniła układ sił. Zaczęli rozpaczliwie szukać haków zarówno na Harris, jak i Walza.
Prawicowe media wygrzebały informację, że startując pierwszy raz w wyborach do Kongresu 18 lat temu, gubernator Minnesoty chwalił się tytułem Wybitnego Młodego Nebraskanina nadanym przez Izbę Handlową Nebraski, tymczasem przyznała go Izba Handlowa Juniorów. Według “New York Post” manipulacja stawiała pod znakiem zapytania całe oficjalne CV kandydata. “Co jeszcze wyjdzie na jaw?” – dociekała redakcja. “Pasmo łgarstw ciągnie się za Timem Walzem od blisko dwóch dekad” – alarmował konserwatywny portal Free Beacon.
Sztab Trumpa zauważył z kolei, że Harris określa swojego nominata na wice mianem “emerytowanego starszego chorążego sztabowego Gwardii Narodowej”. Tymczasem Walz, choć faktycznie dosłużył się przez 24 lata najwyższego stopnia podoficerskiego owej formacji, nie ma prawa nosić go obecnie, ponieważ nie zaliczył wymaganego kursu. Został awansowany rozkazem dowództwa i po zakończeniu służby stopień utracił. Na stronie internetowej kampanii demokratów nieścisłość poprawiono.
Jedna kropla wody spadająca na głowę nie wywołuje dolegliwości, wiele kropel stukających rytmicznie godzinami prowadzi do obłędu. Prawica będzie zatem szukać kolejnych przeinaczeń czy wręcz przejęzyczeń i epatować nimi wyborców niezdecydowanych. Myślowy chaos pogłębiają media głównego nurtu, wciąż trzymające się reguły zrównoważonej krytyki, która nie pozwala wprost uznawać racji jednej ze stron politycznego dyskursu, choćby druga bredziła od rzeczy. Dawniej ta zasada narzucała dziennikarzom obiektywizm, dziś stanowi przejaw hipokryzji, bo większość z nich, nie tylko po lewej stronie spektrum, uważa Trumpa za niebezpiecznego głupca o zapędach dyktatorskich.
W rezultacie słyszymy i czytamy – zwłaszcza w najpopularniejszych mediach lokalnych (ogólnokrajowe sieci informacyjne zaszczyca uwagą nikły odsetek Amerykanów) – że owszem, kandydat republikanów próbował sfałszować wybory, a następnie dokonać puczu, prowokując zbrojny atak na Kapitol, ma 91 zarzutów karnych, w tym 34 dowiedzione, lecz demokrata retuszuje życiorys, by ładniej wyglądał! Wyborcy zaś nie śledzą biegu wydarzeń równie uważnie jak dziennikarze. W głowach zostaje najprostszy przekaz: jeden i drugi kłamią.
Osiem lat temu media zestawiały każdą niekorzystną dla Trumpa informację z newsem przykrym dla Hillary Clinton. Później biły się w piersi za “znormalizowanie” kandydatury nowojorczyka. Poświęciły funkcję kontrolną na ołtarzu korporacyjnych interesów. Bały się alienować republikanów, czyli odbiorców, którzy w większości i tak im nie wierzyli. Przede wszystkim zaś Trump zwiększał oglądalność. Umiał dobrze się sprzedać, wodząc za nos czwartą władzę. Dziś krytyka obiektywna zamiast zrównoważonej nie pomoże, jest za późno, żyjemy w świecie postprawdy.
Przyszedł Walz i wyrównał
Harris długo przebierała w kandydatach na zastępcę. Wiadomo było, że nie może wziąć czarnej czy choćby białej kobiety ani czarnego mężczyzny. Nie tyle z powodu rasistowsko-szowinistycznych uprzedzeń elektoratu, bo ci, którzy je żywią, nie głosują na lewicę. Raczej dla równowagi. Ameryka jest społeczeństwem wysoce multikulturowym, więc prezydencki mandat powinien obejmować jak najszersze spektrum. Kandydatka numer jeden ma opinię skrajnej liberałki, choć można z tą kwalifikacją dyskutować, zatem ostatecznie wskazała misiowatego pana w średnim wieku, któremu bliżej do politycznego centrum.
Republikanie wprawdzie usiłują robić z niego radykała, ale rzekome socjalistyczne fanaberie sprowadzały się do wspierania: ustawowej podwyżki płacy minimalnej, badań z użyciem komórek macierzystych, stowarzyszeń opieki ginekologicznej (finansujących m.in. aborcje), propozycji pozbawienia firm farmaceutycznych przywileju dyktowania cen funduszowi medycznemu emerytów Medicare. Jako kongresmen Walz sprzeciwiał się dalszemu zadłużaniu budżetu i pakietom pomocowym dla przemysłu samochodowego oraz wielkich banków zagrożonych upadkiem wskutek wariackich spekulacji.
Na marginesie: tak właśnie wygląda prawicowe orędowanie za wolną konkurencją. Za wykup śmieciowych aktywów Wall Street zapłacili podatnicy, miliony zwykłych ludzi straciły domy, bo wcześniej udzielono im – ze zwykłej chciwości – pożyczek wysokiego ryzyka. Finansiści po zgarnięciu rządowej zapomogi wypłacili sobie sute bonusy, ale próby obniżenia absurdalnie wysokich cen leków to “komunizm”. Mimo że demokraci chcieli je negocjować, a nie odgórnie ustalać.
Kandydat na wiceprezydenta przez 15 lat uczył geografii w liceum, później trenował szkolną drużynę futbolową, zdobywając mistrzostwo stanu. Od 1999 r. kierował też uczniowskim klubem zwalczania homofobii (Gay-Straight Alliance). 4 czerwca obchodził 30. rocznicę pożycia małżeńskiego, którego owocem są wspomniany syn Gus i 23-letnia córka Hope. Na konwencji opowiadał, że urodziła się dzięki wielokrotnie ponawianym próbom zapłodnienia in vitro, stąd imię Nadzieja.
Walz budzi sympatię nie tylko wizerunkiem dobrego taty. W USA szkolny trener to znacznie więcej niż polski nauczyciel WF. Jest powiernikiem, wychowawcą, mentorem, który pozytywnie kierunkuje wybujałe emocje okresu dojrzewania, inspiruje do zwycięstw na boisku zamiast pod knajpą. Byli wychowankowie opowiadają o Walzu w samych superlatywach. Jeden z nich przyznał, że gdyby nie trener, byłby dziś mieszkającym na ulicy ćpunem bez matury.
O ile kariera zawodowa kandydata może się kojarzyć wyborcom z takimi klasycznymi bohaterami kina jak Bud Kilmer (“Luz Blues”) czy Gary Gaines (“Światła stadionów”), o tyle polityczna przywodzi na myśl film “Pan Smith jedzie do Waszyngtonu”. Prawica insynuuje, że Walz uciekł w politykę przed służbą frontową. Kłamstwo. Mógł uzyskać wojskową emeryturę latem 2002 r., lecz po zamachach 11 września przedłużył kontrakt. Na dziewięć miesięcy wyjechał do Wenecji w ramach operacji “Trwała Wolność” (walki z Al-Kaidą i talibami). Pełnił funkcję adiutanta sztabu 125. Pułku Artylerii, dostał siedem odznaczeń.
Przypomnijmy, że Trump w czasie wojny wietnamskiej czterokrotnie wymigał się od poboru dzięki odroczeniom, a piąty raz, przedstawiając lewe zaświadczenie o zwyrodnieniu kości pięty. Ponoć “z czasem sama się zagoiła”, najwyraźniej cudownie, bo ostrogę kostną można zlikwidować tylko farmakologicznie lub operacyjnie. Kalectwo nie przeszkadzało mu uprawiać futbolu, tenisa i squasha. Natomiast bohaterska służba w Iraku J.D. Vance’a polegała na pisaniu przez pół roku tekstów do wojskowej gazety. Później był rzecznikiem prasowym jednostki, a wszystko po to, by dostać stypendium. Świetnie je zresztą wykorzystał, kończąc prawo na elitarnym Yale.
Czar normalności
Partner Harris wszedł do polityki z marszu. W 2004 r. zabrał uczniów na wiec George’a W. Busha, a organizatorzy zaczęli przepytywać ich z poglądów i politycznych sympatii. Rozdrażniony próbami indoktrynacji zgłosił się do pomocy przy kampanii Johna Kerry’ego. Został koordynatorem powiatowym, trzy miesiące po przegranej demokraty wystartował w wyborach do Kongresu. Walczył o mandat tradycyjnie republikańskiego, rolniczego 1. okręgu przy granicy Minnesoty z Iowa. Prezentując umiarkowany program, dzięki niepopularności Busha i poparciu weteranów wojennych, z zaskoczenia pokonał kandydata prawicy. Sukces powtarzał czterokrotnie. W rankingu międzypartyjnej współpracy zdobył na Kapitolu siódme miejsce z 435.
Gdy gubernator Mark Dayton ogłosił zamiar przejścia na emeryturę, Walz uznał, że czas wracać do domu. Bez trudu wygrał prawybory, jesienią 2018 r. rozgromił republikanina Jeffa Johnsona (53,84 proc. do 42,43 proc.). Był to najlepszy wynik kandydata lewicy od 32 lat. Walz stanął na wysokości zadania po morderstwie czarnego George’a Floyda, którego biały policjant Derek Chauvin udusił kolanem w Minneapolis. “Bezduszność zarejestrowanego na taśmie postępowania jest przerażająca – brzmiało oświadczenie gubernatora. – Dotrzemy do sedna sprawy i wyegzekwujemy sprawiedliwość”.
Zwołał nadzwyczajne posiedzenie legislatury i niecały miesiąc później przeforsował reformę policji, zmieniając zasady szkolenia funkcjonariuszy. Podczas kolejnych sesji wprowadził płatne urlopy macierzyńskie i opiekuńcze. Uniemożliwił stosowanie klauzuli o zakazie konkurencji w umowach pracowniczych. Zalegalizował marihuanę. Kobiety zyskały gwarantowane ustawowo prawo do aborcji, uczniowie – darmowe obiady. Każdy nabywca broni musi przejść procedurę weryfikacyjną niezależnie od tego, gdzie ją kupuje. Pod rządami Walza Minnesota awansowała do pierwszej trójki stanów o najwyższym wskaźniku zadowolenia mieszkańców.
Czy kandydat na wiceprezydenta przyczynia się znacząco do sukcesu lidera stawki? Zdania są podzielone. Najbardziej nawet popularny gubernator – wbrew mitom – nie gwarantuje zwycięstwa w swoim stanie. Ostatni raz dokonał tego 64 lata temu Lyndon B. Johnson, oddając Teksas Johnowi F. Kennedy’emu. Z drugiej strony, Mike Pence uwiarygodnił libertyńskiego Trumpa wśród ewangelistów, mobilizując ich do głosowania i kręcąc (dosłownie) sznur na własną szyję. Częściej zdarza się, że kandydat numer dwa ciągnie mandat w dół. Sarah Palin stanowiła kulę u nogi Johna McCaina, Dan Quayle kompromitował George’a H.W. Busha – oboje za sprawą żenującego nieuctwa.
Vance wielokrotnie dawał wyraz radykalnie prawicowym poglądom i choć teraz się wycofuje, w internecie nic nie ginie. Wypowiedź, że rodzice, którzy samodzielnie (in vitro odpada) spłodzili dziecko, winni mieć dodatkowe głosy wyborcze, to gotowy materiał na reklamówkę Harris. Walz stanowi przeciwieństwo Vance’a. Właśnie on przypiął republikanom łatkę zdziwaczałych, bo sam jest skrajnie normalny, by nie rzec nudny. Ma długoletnie doświadczenie legislacyjne i administracyjne. Może wykazać się sukcesami wywierającymi realny, pozytywny wpływ na życie wyborców. Budzi sympatię. Potrafi wbić przeciwnikowi bolesną szpilę, ale nie przyćmiewa szefowej jak wykształcony, uzdolniony literacko Vance bełkoczącego Trumpa. I o to chodzi.