Czasami jest tak zmęczona i obolała, że ledwie się rusza. Więc zamiast do biura, dzwoni do lekarza i prosi o L4. – Urlopu od ręki nie dostanę, a na zwolnieniu choć trochę odpocznę. Nie będę czuć tego napięcia i skurczów żołądka, kiedy przygotowuję się do wyjścia – mówi.
Myślała nawet, że to z powodu menopauzy, która jej się niedawno zaczęła. Doszła jednak do wniosku, że to nie to, bo osoby znacznie od niej młodsze też wzdychają, jęczą i narzekają na zmęczenie.
Lęk i gniew
Problem nie jest nowy. Już rok temu autorzy raportu Benefit Systems alarmowali, że aż co piąty pracownik w Polsce odczuwa zmęczenie jeszcze przed rozpoczęciem pracy. Tłumaczono to wtedy tym, że po pandemii, lockdownach i czasie niepewności w wielu przedsiębiorstwach rozpoczął się czas intensywnego odrabiania strat. Pracownicy byli zmuszeni pracować jak najwięcej, jak najszybciej. Potem doszła jeszcze wojna w Ukrainie oraz inflacja, więc niektórzy nie wytrzymywali takiego obciążenia.
Najnowsze dane są jeszcze bardziej alarmujące. Pod koniec października ukazał się raport Agencji Badań Rynku i Opinii SW Research oraz platformy Mindgram, z którego wynika, że aż 45 proc. polskich pracowników cierpi na wypalenie zawodowe. A 26 proc. doświadcza jego ciężkiej formy.
W Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-11 wypalenie zostało opisane jako syndrom wynikający z “chronicznego stresu w miejscu pracy, którego nie udało się skutecznie opanować”. Typowe objawy to wyczerpanie fizyczne i psychiczne.
– Człowiek wypalony czuje się, jakby uszło z niego całe powietrze. Wie, że musi działać, bo ma zobowiązania, często rodzinę i rachunki do zapłacenia, ale po prostu nie ma mocy. Czuje się bezsilny i pusty – tłumaczy Sylwia Królikowska, psycholog i trener biznesu.
Wypalenie nie pojawia się nagle, to stopniowy proces. – Zaczyna się od trudności z koncentracją, drażliwości, zapominania, mniejszej satysfakcji z wykonywanych obowiązków i spadku zaangażowania. Robimy tylko tyle, ile trzeba i ani pół kroku więcej. Spada nam kreatywność oraz innowacyjność. Regularnie doświadczamy albo apatii i bezsilności, albo lęku i gniewu. Charakterystyczna jest także cyniczna postawa wobec wykonywanej pracy i ludzi, z którymi pracujemy. Jeśli na tym etapie nie nauczymy się radzić sobie z napięciem i frustracją, nasz stan może się pogłębić. Przejdzie w przewlekły stres, objawiający się uporczywym zmęczeniem, problemami ze snem, z libido, zaburzeniami apetytu. Pojawią się ataki paniki i liczne problemy ze zdrowiem: pogłębienie stanów zapalnych, zaostrzenie chorób autoimmunologicznych, problemy z żołądkiem i jelitami – wylicza Królikowska.
Według ZUS w ubiegłym roku wystawiono prawie 1,3 mln zwolnień lekarskich z powodu zaburzeń psychicznych. To aż 23,8 mln dni nieobecności chorobowej.
Zbyt dużo obowiązków
– Wypalenie zawodowe to rzeczywiście duży problem – potwierdza Kasia Matyjewicz, specjalistka ds. HR i rekrutacji. Jej zdaniem zdarza się nawet u młodych pracowników, takich po trzydziestce. Przyczyny? – System edukacji przyzwyczaił nas do kilkuletnich etapów: podstawówka 8 lat, liceum 4, studia 5 lat, a potem nagle wpadamy w etap pod tytułem “praca”, który trwa 40 lat. I do tego bez odświeżających przerw w postaci 2-3 miesięcznych wakacji, tylko co najwyżej dwutygodniowy urlop raz do roku. Poza tym większość z nas ma pracę, jaka mu się gdzieś na początku zawodowej ścieżki przytrafiła, często przypadkiem. Kiedy po kilku latach orientujemy się, że jej nie lubimy, to przebranżowienie się jest w Polsce bardzo trudne. Prawie nikt nie chce dawać szansy komuś, kto chce zmienić zawód. A zaczynanie wszystkiego od nowa, co wiąże się z niszą pensją, kiedy się ma trzydzieści kilka lat i kredyt hipoteczny, jest prawie niemożliwe – mówi Matyjewicz.
– Ludzie biorą na siebie zbyt dużo obowiązków – dodaje Jolanta Łuczkowska, mentorka i coach, autorka książki “Ach! Korporacja”. – Wiecznie coś pilnego robią, uważają, że tylko oni potrafią, nie umieją wyznaczyć priorytetów ani oddawać innym zadań – tłumaczy.
Tacy ludzie – a zna ich wielu – narzekają na wypalenie, ale nie robią nic, by zmniejszyć obciążenia. Zdarza się, że jeszcze sami sobie dokładają obowiązków. Często jednak to kierownicy i dyrektorzy robią pracownikom krzywdę, narzucając nierealistyczne cele i wymagania – mówi Łuczkowska.
Apeluje, by w porę zauważać czerwone lampki. Na przykład to, że się za dużo pracuje, zbyt często zostaje po godzinach. Dla niej takim sygnałem alarmowym był dzień, gdy wracała do domu z biura późnym wieczorem i była tak zmęczona, że wpadła w krzak forsycji. Uświadomiła sobie wtedy, że nie zauważyła, że jest wiosna, bo myślami była jeszcze w zimie. – Tak się kończy przepracowanie. Nie dostrzegasz, że zmieniają się pory roku, zapominasz o rodzinie, o tym, że poza pracą istnieje życie – ostrzega mentorka.
Nie tak miało być
Michał pracuje właściwie bez przerwy, bo w gastronomii zawsze coś się dzieje. I tak jest od 1999 r., czyli prawie od ćwierć wieku. – Pierwsze symptomy wypalenia pojawiły się u mnie siedem lat temu. To wtedy zauważyłem, że nastąpiła dość radykalna zmiana pokoleniowa, a z nią także zmienili się klienci moich lokali. Poczułem, że moja praca, która kiedyś była misją, sprawiała mi mnóstwo radości, niepostrzeżenie stała się jak każda inna. Nie miałem już poczucia, że robię coś ważnego, że sprzedaję tożsamość i charakter tych miejsc i ważne idee. Została już tylko kawa i ciacho w kawiarni i sprzedaż alkoholu w knajpie, klientów przestało interesować, co chcemy im przekazać jako miejsca, ważny jest dla nich tylko produkt. I to, jak jest reklamowany w social mediach – tłumaczy przedsiębiorca z Poznania.
Nie tak sobie wyobrażał swoją pracę. Kiedy zaczynał, w swoich lokalach robił wystawy i pokazy awangardowych filmów, zapraszał zespoły muzyczne. – I ludzi to interesowało. A w ostatnich latach przestało, dziś oczekują, że będą dostawać coraz to nowe atrakcje. Ja to nazywam spamowaniem rzeczywistości, strasznie mnie to wycieńcza. Widzę, że wszyscy z branży muszą to robić, grać w tę grę idealnych, sztucznie wykreowanych pod social media miejsc, mnie to bardzo ciąży, źle się z tym czuję – tłumaczy Michał. Jest przekonany, że każda praca musi mieć sens, tworzyć jakąś wartość. W swojej pracy już tego nie czuje. A trudno robić coś fajnego, gdy nie ma na to popytu.
Jak twierdzą badacze, w grupie wysokiego ryzyka wypaleniem są ludzie młodzi i w średnim wieku, dążący do sukcesu, odznaczający się wysokim poziomem perfekcjonizmu, a także wrażliwi i nieumiejący przyjmować konstruktywnej krytyki.
– Warto pamiętać, że najszybciej wypalają się ci, których praca polega na kontakcie z innymi ludźmi, zwłaszcza na radzeniu sobie z ich emocjami: lekarze, nauczyciele, pracownicy działów obsługi klienta. Wypalenia doświadczają także ludzie, którzy uwielbiają swoją pracę, oddają jej się niemal w całości, a w zamian nie dostają nawet “dziękuję”. Mają poczucie krzywdy i wykorzystania, co także jest dobrym gruntem pod wypalenie – tłumaczy Królikowska.
Myślami gdzie indziej
Wypalenie zawodowe pracowników ma też ogromny wpływ na działanie firmy.
– Osoby, które są wypalone albo przechodzą jakiś kryzys psychiczny, są dwuipółkrotnie bardziej narażone na zwolnienie z pracy. Ale też dwa i pół raza częściej same decydują się odejść, bo już nie dają sobie rady – mówi Adam Plona, współzałożyciel Mindgram.
Do tego dochodzą nieobecności w pracy, zwykle krótkie, dwu lub trzydniowe i tzw. prezenteizm. – To stan, w którym pracownik przychodzi do biura, siedzi przy komputerze, ale myślami jest gdzie indziej. Nie może się skupić na pracy, nie jest w stanie się zmobilizować, nie jest tak produktywny, jak wcześniej. Według firmy doradczej Deloitte, kiedy pracownik jest w takim stanie, jego produktywność spada aż o 50 proc. – tłumaczy Plona.
Przypomina, że według Światowej Organizacji Zdrowia do 2030 r. depresja będzie najczęściej występującą ze wszystkich chorób. – A wypalenie zawodowe jest jednym z objawów depresji. I coraz częściej zdarza się tak, że przychodzi pracownik i mówi przełożonemu, że przeżywa depresję. To stawia przed liderami zupełnie nowe wyzwania, do których nie są przygotowani. Nie wiedzą, co mają w takiej sytuacji zrobić. Obniżyć wymagania wobec pracownika w depresji? Czy wymagać od niego takiego samego zaangażowania jak dotychczas? A jeśli jednak obniżyć, to jak powiedzieć o tym innym członkom zespołu? Nikt nas do tej pory nie uczył, jak sobie z takimi problemami radzić. Menedżerowie są osamotnieni i często radzą sobie słabo. To doprowadza do napięć w zespole, a w konsekwencji mniejszego zaufania między pracownikami. A takich sytuacji będzie coraz więcej – mówi Plona.
– Wypalenie najczęściej widać, gdy pojawiają się gorsze wyniki w pracy, błędy i niedotrzymywanie terminów. Wielu szefów uznaje to za “spadek zaangażowania i motywacji” i uważa, że rozwiązaniem jest “rozmowa dyscyplinująca”. Zamiast tego polecam życzliwą i otwartą dyskusję, którą zacznie na przykład od słów: “Widzę, że pojawił się spadek formy i martwi mnie to, bo oznacza, że dzieje się coś dla ciebie trudnego. Powiedz, proszę, co się dzieje i jak mogę ci pomóc” – sugeruje Królikowska.
Podkreśla, by absolutnie nie wchodzić w rolę psychologa czy terapeuty. – Po pierwsze nie mamy ku temu stosowanego przeszkolenia, a po drugie takie mieszanie ról jest po prostu nieetyczne. Rolą szefa jest poinformowanie, jakiego profesjonalnego wsparcia i gdzie pracownik może szukać. I udzielenie mu wsparcia organizacyjnego: warto zapytać, czy potrzebuje urlopu, czy czasu w ciągu dnia, by spotkać się ze specjalistą. A może woli zaczynać pracę później, bo najtrudniejsze są poranki? – wylicza.
Adam Plona z Mindgram uważa, że należy wspólnie ustalić kontrakt, jak będzie wyglądała praca. I dojść do porozumienia, czy i jak zostanie o tym poinformowana reszta zespołu. – Bo jeśli pracownik będzie pracował mniej, a reszta zespołu nie dowie się, dlaczego, to może zostać poddany ostracyzmowi. Tyle że on może nie chcieć o tym powiedzieć, może się wstydzić. Kluczowe jest więc, by menedżer miał fundamentalne umiejętności oceny stanu psychicznego człowieka i żeby umiał z nim i zespołem rozmawiać. To jest trudne – mówi.
Jego zdaniem firmy muszą zainwestować w podniesienie umiejętności menedżerów, aby potrafili sobie radzić z takimi sytuacjami. – Umiejętność rozpoznawania kryzysów emocjonalnych i zapobiegania im będzie w przyszłości jedną z kluczowych umiejętności liderów. Nikt tak pracownikom nie pomoże, jak świadomi przełożeni – uważa Adam Plona.
Z pomocą przychodzi Unia Europejska. W styczniu 2024 r. wejdzie w życie nowa dyrektywa, która zobowiąże 50 tys. notowanych na giełdzie firm w Europie do działań na rzecz dobrostanu pracowników, w tym m.in. wsparcia zdrowia psychicznego, szkoleń, równouprawnienia i różnorodności.
Więcej nie udźwignę
– Do Polski dotarł już trend otwartego rozmawiania o wypaleniu zawodowym. Dotyczy on przede wszystkim takiego organizowania pracy, by nie było konieczności pracy w nadgodzinach. Coraz więcej firm edukuje także swoich pracowników w zakresie radzenia sobie z trudnymi emocjami i stresem. Coraz więcej liderów chętnie uczy się tzw. empatycznego przywództwa i naprawdę chcą być dla swoich współpracowników realnym wsparciem, a nie tylko wymagającym szefem. Niestety nadal zapominamy, że najszybciej wypalą się ci, którzy płoną, a więc ci, którzy pracują dużo, chętnie, intensywnie. Takie osoby nie są chronione, a wręcz przeciwnie: “koń jak dobrze ciągnie, to mu się dorzuca”. Osoba, która uwielbia swoją pracę, będzie chętnie angażowała się w liczne aktywności, będzie przekraczała normy i oczekiwania. Szef, który nie zatrzyma takiego pracownika, nie wyśle go czasami nawet na siłę na urlop, nie odbierze mu kolejnego zadania, przyczynia się do wypalenia – ostrzega Królikowska.
Tamtego wieczoru, gdy Jolanta Łuczkowska zrozumiała, że przegapiła początek wiosny, uznała, że nie musi tak dużo pracować. – Korporacja nie ma pamięci, nie postawi nam w biurze pomnika za nadmierną, wypalającą pracę. Musimy sami o siebie zadbać. Powiedzieć sobie: tyle pracy udźwignę, a więcej już nie. Inaczej skończy się wypaleniem – mówi.
Weszła wtedy do mieszkania, pocałowała śpiącego syna i pomyślała: dosyć. Więcej już sobie tego nie będzie robić. – Na szczęście kultura takiej morderczej pracy powoli zaczyna się kończyć, bo do firm przychodzą młodsi ludzie, którzy nie chcą tak żyć – mówi.
Młodsze pokolenia mają większą świadomość znaczenia work-life balance. Kiedy szukają pracy to takiej, w której będą dodatkowe dni płatnego urlopu, 4-dniowy tydzień pracy i urlop menstruacyjny. W czasie rozmowy rekrutacyjnej potrafią zacytować badania, z których wynika, że zmniejszenie liczby dni pracy znacząco obniżyło wskaźniki stresu i chorób wśród pracowników. Albo pokazują przykłady polskich firm, które wprowadziły dodatkowe, płatne dni wolne. I potrafią udowodnić, że taka decyzja zależy wyłącznie od możliwości pracodawcy, który nie jest ograniczony przepisami kodeksu pracy, bo on określa minimum, a nie maksimum urlopu wypoczynkowego.
– Jesteśmy świadkami rewolucji, bo na rynek pracy weszła sztuczna inteligencja. To zmiana porównywalna z wprowadzeniem komputerów, a później z Internetem. AI trzeba ją traktować jak pracownika i widzieć w niej nie tylko zagrożenia, ale także zyski. Bo będzie nas odciążała od rutynowych zadań, a to one prowadzą do wypalenia. Nie zabierze nam pracy, tylko zmusi nas do tego, by mieć nowy pomysł na siebie. Nasze nowe zadania i role muszą być tak kreatywne, by nie potrafiła ich wykonać sztuczna inteligencja. To z jednej strony straszne, ale z drugiej bardzo odświeżające – twierdzi Kasia Matyjewicz.
Uważa, że musimy odnaleźć sens pracy. – Powinna nam w tym pomóc firma i lider zespołu, bo to wpływa na efekty pracy i wyniki. Ale to nie jest jej obowiązek, my sami musimy zmieniać świat, w którym żyjemy, na lepsze. Kto widzi sens swojej pracy, ten się nie wypali zawodowo – tłumaczy.
Nie ma nadziei
Michał zamknął jeden ze swoich lokali, do kolejnych przychodzi jak do zwykłej pracy. – Robię, co trzeba, a potem wracam do domu. W jednym z nich nawet nie afiszuję się z tym, że jestem właścicielem tego miejsca. Jak się z tym czuję? Jest to trochę przykre. Przez ćwierć wieku wydawało mi się, że robiłem coś ważnego, myślę, że dzięki naszej działalności wiele się w Poznaniu zmieniło. Ale przykre jest to, że po nie ma już ideałów, nie czuję się już społecznikiem związanym z miastem. I chciałbym stąd uciec, zacząć w nowym miejscu od nowa, niekoniecznie w Polsce. Mam wrażenie, że zmiana by mi pomogła – mówi.
Na razie ucieka w sport i muzykę. Dwa razy w tygodniu gra z kolegami w piłkę, umawia się też ze swoimi przyjaciółmi, grając hobbistycznie w metalowej kapeli. No i właśnie zaplanował kolejną, daleką podróż.
Katarzyna w szufladzie służbowego biurka trzyma zawsze tabletki No-spa, pomagają, kiedy całe ciało ma spięte. Trudno się wtedy siedzi, trudno się na czymkolwiek skupić. – Nawet teraz, jak o tym opowiadam, źle się czuję. Czasem czekam na weekend w nadziei, że odpocznę, ale potem okazuje się, że albo choruję, albo nie mam na nic siły – opowiada.
Irytuje ją to, że w firmie nie ma przyzwolenia na pracę zdalną. Za każdym razem, gdy chce pracować z domu, musi przekonywać szefa, że będzie równie wydajna, jak w biurze. – W czasie pandemii przekonałam się, że w domu pracuję znacznie szybciej niż w biurze, nie mam tych przestojów, czekania na podpis, na decyzję z góry – tłumaczy Katarzyna.
Zaznacza, że to nie jest tak, że nie lubi tej pracy. Uważa, że jest w niej dobra i potrzebna. Chciałaby tylko, żeby była bardziej przyjazna i rozwijająca. – Bo teraz mam wrażenie, że stoję w miejscu. Ostatnio coraz częściej myślę, że powinnam to wszystko rzucić, zająć się czym innym. Ale zaraz sobie przypominam, że to jest stała praca, pensja co miesiąc i socjal. I że nie mogę sobie pozwolić na przeprowadzkę w Bieszczady. Muszę spłacać kredyt, regulować rachunki. I coraz częściej mam poczucie, że chodzę do pracy wyłącznie po to, żeby zarobić – opowiada.
W tamtym teście na wypalenie tylko na jedno pytanie odpowiedziała przecząco: czy masz nadzieję na poprawę sytuacji? Nie ma nadziei, będzie dalej wysiadywać.