Czy w przeddzień 11 listopada, gdy jedni fetują rocznicę odrodzenia polskiej państwowości, a inni tradycyjnie idą przez miasto, krzycząc “Śmierć wrogom ojczyzny!”, można jeszcze ulepić jedną kanoniczną opowieść o historii Polski? Czy podzieleni na wrogie obozy możemy mieć wspólną Polskę, czy każdy z obozów zawsze będzie miał własną i odmawiał prawa do istnienia wszystkim innym Polskom? Lektura najnowszej książki prof. Andrzeja Nowaka, czołowego intelektualisty obozu PiS, skłania do refleksji, że rozmowa o polskiej historii niebawem odejdzie do lamusa.
***
Nowak, autor wielotomowych “Dziejów Polski” oraz wielu książek o relacjach polsko-rosyjskich i historii politycznej Europy Wschodniej, naukowiec o imponującym dorobku i wyraziście narodowych poglądach, należał do tych profesorów, jak Ryszard Legutko i Zdzisław Krasnodębski, którzy uwierzyli w dziejową misję Jarosława Kaczyńskiego i wspierali go w budowie IV RP. W 2014 r. mówiło się nawet o Nowaku jako kandydacie w wyborach prezydenckich, a on sam dawał do zrozumienia, że co prawda nie jest godny tego zaszczytu, ale jeśli taka będzie wola PiS, to nie uchyli się przed odpowiedzialnością. Stało się inaczej, bo PiS wystawiło Andrzeja Dudę, człowieka o nieporównywalnie niższym potencjale intelektualnym, co wybitnego historyka musiało zaboleć.
Oczywiście to Kaczyński miał rację, stawiając na Dudę, bo profesor z ponurym jak listopadowa noc wizerunkiem i charyzmą grabarza, mimo ogromnej erudycji nie miałby żadnych szans. Ale rana musi wciąż krwawić, bo na początku tego roku Nowak wystosował list do Kaczyńskiego, domagając się jego dymisji, gdyż ten “niestety nie sprostał tej wielkiej odpowiedzialności, którą sam na siebie przyjął”. Oskarżył Kaczyńskiego o nieudolność i bezradność w obliczu Donalda Tuska i obwinił szefa PiS o zwycięstwo “koalicji 13 grudnia”, która “nie przestrzega żadnych reguł demokracji, przyzwoitości i prawa”. Krakowski profesor postulował oddanie władzy w partii młodym i energicznym, a jako swoich faworytów zaproponował Przemysława Czarnka i Patryka Jakiego. Naciskał na Kaczyńskiego, że “gotowość do odejścia jest miarą dojrzałości”, ale prezes postanowił nadal pławić się w niedojrzałości i zlekceważył dobre rady Nowaka. Najważniejsze jednak zdanie w tym liście mówiło, że w sytuacji, gdy rządzi ekipa Tuska, istnienie Polski jest zagrożone.
***
Tym bardziej zaskakujący jest zbiór rozmów “Kto pisze naszą historię?”, bo robiąc wywiady z ludźmi kultury, Nowak nieraz usiłuje zrozumieć argumentację osób mających inne podejście do historii. Rozmawia m.in. z Jackiem Dukajem, Szczepanem Twardochem, Małgorzatą Musierowicz, Antonim Liberą, a dodaje do tego archiwalny wywiad z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem.
Dzieło nosi podtytuł “Rozmowy polskie wiosną XXI wieku”, co nawiązuje do książki Rymkiewicza “Rozmowy polskie latem roku 1983”, wielkiego przeboju podziemnego ruchu wydawniczego z tamtych czasów. Jego autor wyznawał wówczas kult Adama Michnika, nazwanego tam czule “Adasiem”, co biorąc pod uwagę późniejszy stosunek Rymkiewicza do naczelnego “Gazety Wyborczej”, smakuje wyjątkowo. Głównym gawędziarzem w tej uroczej historii, rozgrywającej się w czasie kanikuły nad Wigrami, był “pan Mareczek”, którego trudno nie utożsamić z samym Rymkiewiczem. Tematem jednak nie były ani wakacje, ani mazurska przyroda, ale istota polskości i patriotyzmu, a więc tematów, które później opętały Rymkiewicza, powodując, że popełnił słynny wiersz “Do Jarosława Kaczyńskiego”, gdzie prorokował niemożność sklejenia dwóch wrogich sobie Polsk. I, co więcej, nie chciał, by się skleiły, bo tak mocno wszedł w dychotomię Polacy – zaprzańcy.
Wywiad Nowaka z Rymkiewiczem pokazuje urojenia poety, bo jego marzeniem było (w XXI w.!) polskie imperium sprzymierzone z imperium tureckim w kontrze do Zachodu, czerpiące siłę z potęgi ducha narodowego i bycia “siostrą Ukrzyżowanego”. Polacy, by uchronić swoją cywilizację, muszą opowiedzieć się przeciwko cywilizacji zachodniej. Europejski system wartości jest nam wrogi, niepotrzebnie wchodziliśmy do Unii, bo Europa kona, ale Polska będzie wieczna. Myślenie o wyjątkowości Polski, potędze polskiego ducha, mesjanistycznej sile polskiego narodu sprowadzało się właściwie do jednej prostej idei: izolacjonizmu.
Teza Rymkiewicza, że wszystkie przegrane powstania – od konfederacji barskiej, po listopadowe i styczniowe – w istocie były klęskami Rosji, zaś wielkimi triumfami Polski, bo dzięki tym przegranym duch polski się umacniał, jest anachronizmem z katakumb. Koncept Rymkiewicza wykluczenia z polskości wszystkich tych, którzy są “przypadkowymi” Polakami, czyli urodzili się tutaj, polszczyzna jest ich pierwszym językiem, posiadają polskie obywatelstwo, ale nie identyfikują się z mesjanistyczno-cierpiętniczą wizją narodu – legł u podstaw polityki PiS. Czyli odmawiania wszystkim niepopierającym Kaczyńskiego miana Polaków.
Spośród rozlicznych grzechów śmiertelnych popełnionych przez wspierających Kaczyńskiego poetów i profesorów największym był ten dzielenia Polaków na patriotów i zdrajców. Sięgnięcie po pożyczony od Słowackiego postulat Polski jako Winkelrieda Narodów i przymus poświęcenia się w imię choćby z góry przegranej sprawy. Wybranie romantycznego mesjanizmu i odrzucenie pozytywistycznej idei pracy organicznej. Nowak wprost mówi, że strategia pracy organicznej nie miała szans, bo Rosja dążyła do całkowitej likwidacji polskości, jako śmiertelnego zagrożenia dla wielkości imperium carów. A więc trzeba było walczyć z bronią w ręku i ginąć, bo tego wymagało zmartwychwstanie Polski.
***
Tyle że nowa polska prawica spod znaku Konfederacji nie będzie sobie zawracać głowy paradygmatem romantycznym, mesjanizmem, martyrologią ani nawet chrześcijaństwem, więc tym bardziej też nie potęgą ducha polskiego. Książka Nowaka pokazuje fenomenalnie, choć niezgodnie ze swym zamierzeniem, że nie da się dziś budować polskiej tożsamości na poezji romantycznych wieszczów, pamięci powstań narodowych i prześladowań ze strony zaborców i okupantów, więzień, obozów, wywózek i młodzieży idącej na śmierć z Bogiem na ustach. To jest muzeum polskości, skansen masochistycznych uniesień.
Doskonałym przykładem tej anachronicznej wizji patriotyzmu jest to, co prezentuje w rozmowie z Nowakiem Małgorzta Musierowicz, autorka cyklu powieściowego “Jeżycjada”, na której wychowały się pokolenia Polek. Musierowicz deklamuje cały zestaw sztampowych emblematów polskości: Mickiewicz z “Panem Tadeuszem”, Jan Paweł II z pielgrzymkami do Polski, grafiki Grottgera ze scenami z powstania styczniowego, Sienkiewicz i jego “Potop” i “straszne, nie do zniesienia, posądzenie Kmicica o zdradę, wstyd, ból, hańba, mordercza walka o odzyskanie honoru i dobrego imienia. Wspaniały finał – rehabilitacja, przyjęta z taką pokorą!”. To jest polskość wystrzelona w narodową pretensjonalność.
Nasza dyskusja wciąż krąży wokół sensu poświęcenia bądź bezsensu cierpienia “Polski Chrystusa narodów”
Ale wywiad z Musierowicz jest bezcenny, bo pokazuje, że taka polskość coraz mniej znaczy dla Polaków, bez względu na poglądy polityczne i gusta literackie. Za okrzykami Musierowicz nie idzie żadna refleksja historyczna, a jedynie emfaza, równie dziś atrakcyjna jak stara suknia w zatęchłej szafie przeżarta przez mole. I na nic złość Musierowicz na “kontrkulturę”, która się panoszy, niszczy tradycję, wyłącznie wyszydza i kpi, sama nie mając nic do zaoferowania, ale “Piękno i Prawda zwyciężą”. To patriotyzm parafialny i to on nie ma nic do zaoferowania, prócz deklamowania przebrzmiałych i nieprzystających do gwałtownych zmian na świecie formułek. Dla młodych Konfederatów nie Mickiewicz i Sienkiewicz są ważni, ale niskie podatki i wolny rynek, okraszone homofobią i rasizmem, a sprawy Boga i ojczyzny mogą traktować wyłącznie jako polityczny sztafaż, nic więcej.
Rozmowa z Antonim Liberą, wybitnym tłumaczem angielskiej klasyki literackiej, autorem kiedyś popularnej powieści “Madame”, od dawna fundamentalistycznym zwolennikiem prawicy, jest przy okazji podzwonnym dla figury polskiego inteligenta. Inteligent, ten endemiczny stwór urodzony i żyjący w Europie Środkowej w czasach sowieckiej dominacji, dziś nie ma racji bytu i może być wyłącznie polem badań historyków idei bądź wspomnień schodzącego z areny dziejów pokolenia pamiętającego PRL.
Libera jęczy, że “zwyciężyła opcja “lewicowo —rewizjonistyczna”, a nie “patriotyczno-niepodległościowa”, i to mimo “licznych sukcesów PiS odniesionych w zakresie gospodarki, bezpieczeństwa państwa i świadczeń socjalnych”. Nie rozumie, że nieszczęściem jest ogłoszenie siebie środowiskiem “patriotyczno-niepodległościowym”, co – pomijając cyniczną retorykę tego zabiegu – wrzucało politykę niepodległego państwa w diabelski kołowrót. Mówienie, że im bardziej jesteśmy niepodlegli, tym bardziej zniewoleni, zawsze działają mroczne siły, które chcą Polskę oddać we władanie obcej sile, najchętniej Niemcom i Rosjanom, powodowało, że nie ceniliśmy własnej niepodległości, negowaliśmy ją, nie potrafiąc pogodzić się z wolnością.
Przedstawiciel opcji “patriotyczno-niepodległościowej” nie jest w stanie zaakceptować sytuacji, że Polska nie znajduje się pod zaborami ani okupacją, więc musi stworzyć sobie poczucie opresji. Ale cynik polityczny wie więcej: mianowicie to, że retoryka permanentnej walki o niepodległość zwiera szeregi zwolenników o wiele mocniej niż opowieść o spokojnym, konsekwentnym budowaniu dobrobytu. Trwałe emocjonalne wzmożenie, podlewane bitewnym sosem, jest warunkiem utrzymania władzy.
Libera klęskę PiS w ostatnich wyborach tłumaczy działaniem “ciemnej energii”. Skoro PiS miało same sukcesy we wszystkich dziedzinach, a jednak utraciło władzę “wbrew ewidentnej woli większości społeczeństwa”, to znaczy, że stały za tym działania “agentów wpływu”. “Dzisiaj – zwłaszcza po przejęciu rządów przez wiernopoddańczą wobec Berlina Koalicję Obywatelską – jesteśmy na etapie systematycznego podporządkowywania rodzimej administracji, rynku pracy i zbytu centrom decyzyjnym za granicą”. Oczywiście to jest maskowane tak, żeby Polacy nie wiedzieli, że są skolonizowani, okupowani i zdradzeni przez własny rząd, chodzący na pasku “ciemnej energii”. Zachód przyswoił sobie sprawdzone metody “rosyjsko-mongolskiej szkoły fałszu i zakłamania”, tak celnie opisanej przez Orwella i za pomocą wciskania nam mowy o postępie, wolności i tolerancji niszczy naszą niepodległość – oto wizja inteligenta Libery.
***
Nowak nie ogranicza się do panteonu prawicowych myślicieli, czego przykładem obecność w książce Adama Leszczyńskiego, autora głośnej “Ludowej historii Polski”, historyka i socjologa związanego z lewicową “Krytyką Polityczną”. Nowak wychodzi z tego starcia zwycięsko, a Leszczyński co chwila tłumaczy się przed nim, przeprasza za błędy metodologiczne swoich książek, wyciągnięte na wierzch przez Nowaka. Aż wreszcie, jak na lewicowca przystaje, ogłasza, że Kaczyński ma trafne diagnozy, choć złe recepty.
Leszczyński jest kompletnie bezradny wobec argumentacji Nowaka, co świadczy o potwornej słabości lewicy w starciu ideowym i programowym z narodową prawicą, która nie składa się wyłącznie z Januszów Kowalskich i Dominików Tarczyńskich, jak to lubią widzieć liberałowie, ale także z wybitnie wyedukowanych i oczytanych humanistów, tyle że nacjonalistycznych. Leszczyńskiemu w tej rozmowie pozostaje nieśmiało się nie zgadzać, ale częściej ustępować pola Nowakowi, aż wreszcie z ulgą powiedzieć, że Kaczyński pochwalił kiedyś publicznie jego książkę “Skok w nowoczesność”.
Czołowy intelektualista “młodej lewicy” uznaje wyższość pisowskiej koncepcji wyrwania się z peryferiów Europy nad modernizacyjnymi marzeniami liberałów naśladujących ślepo upadający Zachód. Co innego grzmieć z łamów “Krytyki Politycznej” bądź z kanapy zajmowanej przez partię Razem, a co innego skonfrontować się z przeciwnikiem, który nie tylko jest lepszy w erystyce, ale też potrafi bronić swoich poglądów z silniejszym przekonaniem.
Na antypodach nacjonalistycznego myślenia o patriotyzmie z jednej strony, a lewicowej opowieści Leszczyńskiego o emancypacji klasy ludowej z drugiej, jest Szczepan Twardoch, który daje najrozsądniejszy głos w niekończącym się sporze “bić się czy nie bić”. W rozmowie pt. “Rycerz i dezerter” autor “Króla” na podstawie obserwacji z frontu ukraińskiego i własnej historii rodzinnej neguje sens “dyskursu ofiarnego”.
“Czasem człowiek musi być gotów do złożenia ofiary swojego życia. Ale nie dla ojczyzny, tylko dla konkretu, dla własnych dzieci, dla własnego domu, dla swoich braci i sióstr”. W tej optyce ojczyzna jest abstraktem, a jeśli jest namacalna, to często jako opresja państwa, które domaga się od obywatela posłuszeństwa i poświęcenia, nie dając w zamian niemal nic. I żąda lojalności, choć samo na każdym kroku daje dowody swojej nielojalności wobec obywateli. W obywatelach zaś głęboko siedzi przeczucie, że gdy przyjdzie chwila próby, to poniosą najpoważniejsze konsekwencje, zaś przedstawiciele państwa będą uciekać na Zaleszczyki, jak we wrześniu 1939 r.
Polak ma bardzo głęboko zakorzenioną nieufność wobec własnego państwa. “Polska” stanowi wyłącznie retoryczny wytrych i element szantażu emocjonalnego, nie zaś nadrzędną wartość, za którą naprawdę warto oddać zdrowie, a nawet życie. Przecież ci “patrioci”, którzy 11 listopada będą maszerować przez Warszawę, nie myślą o wspólnej Polsce, ale o Polsce wyłącznie dla tych, którzy w pełni popierają ich radykalnie wykluczającą “nieprawdziwych Polaków” wizję świata. Nie ma żadnego powodu, żeby człowiek poświęcał swoje życie w obronie państwa, które ma go co najwyżej za nazwisko w tabelce Excela, ale jest powód, by poświęcić życie w obronie swojego domu, rodziny i ludzi, których się kocha.
Zupełnie zapomnieliśmy o tym, że bez względu na to, czy rządzi prawica, lewica, czy centrum, decyzje rządzących względem obywateli stanowią decyzje państwa polskiego. I że państwo polskie ma przede wszystkim spełniać funkcje służebne wobec obywateli. Tymczasem największym sukcesem wszystkich partii po 1989 r. jest wmówienie wyborcom, że to oni mają zobowiązania wobec Polski, bo jeśli wygrają ci drudzy (prawica, lewica, liberałowie, zdrajcy, agenci etc.), Polska zginie. Słusznie Twardoch mówi, że społeczna energia w Polsce, zdolność do improwizacji, do mobilizacji znajduje sobie pole do działania poza strukturami państwowymi. Polacy nie wierzą w sprawczość państwa, jeśli potrafią się zebrać i dokonać czegoś wielkiego – jak entuzjastyczna i masowa pomoc dla ukraińskich uchodźców w pierwszych tygodniach wojny – to dlatego, że nie wierzą, iż polskie państwo byłoby do tego zdolne. I mają świadomość, że pieniądze obywateli, które są pobierane przez państwo w postaci podatków, zawsze będą lekką ręką przepalane, bo władza nie czuje żadnej odpowiedzialności za swoje poczynania.
Twardoch zwraca uwagę na rzecz fundamentalną: po 35 latach posiadania własnego państwa i bezspornej niepodległości Polacy ciągle nie myślą o państwie polskim jako swoim, a przynajmniej nie uważają za takie, któremu można zaufać w sytuacji kryzysu.
Zapomnieliśmy o istnieniu państwa polskiego – nie Polski jako narodowego mitu i hasła wyborczego, ale władzy urzędującej w imieniu obywateli. Codzienna polityczna młócka medialna idealnie zaciera kwestię zobowiązań państwa wobec obywateli.
Żyjemy w micie narodowym bądź kwestionujemy mit narodowy, nasza dyskusja wciąż krąży wokół sensu poświęcenia bądź bezsensu cierpienia, odbijamy się z jednej strony od figury “Polski Chrystusa narodów”, z drugiej od emancypacyjnej opowieści o warstwach wykluczonych, a nie rozmawiamy o sprawnie funkcjonującej maszynie państwowej nastawionej na ulżenie obywatelowi.
Andrzej Nowak, Kto pisze naszą historię? Rozmowy polskie wiosną XXI wieku. Wydawnictwo Literackie, 2024