W ciemnych PiS-owskich czasach myślałam sobie, że jak wszystko naprawdę źle pójdzie, to Janusz Kowalski zostanie prezydentem, premierem i prymasem Polski. Zasiądzie na tronie, nad nim będzie unosił się Duch Święty i orzeł biały, a my nie będziemy mieli żadnego wyjścia ani powodu, żeby chciało nam się żyć. Dlatego postanowiłam Janusza ukochać, żeby się mniej bać tej prorosyjskiej propagandy opakowanej w anty-Tuskowe i antyniemieckie papierki. Dlatego niestrudzenie szydziłam, szkalowałam i opowiadałam, że ta kasa, zarobiona w spółkach z udziałem skarbu państwa, to nie z powodu kwalifikacji, ale dzięki oportunistycznemu cwaniactwu.
Kiedy przyszedł 15 października, Janusz stracił zdolność koalicyjną, wszystko się przetasowało, ale on mimo to dalej nie odpuszczał. Stał się pierwszą jaskółką fuzji PiS i Suw-Polu, zaś w programie Kamili Biedrzyckiej w TVP Info tak dokazywał, że aż musiał opuścić studio. A ponieważ ja już wtedy, na fali entuzjazmu, że odbudujemy ze zgliszcz i popiołów media publiczne, byłam przeniesiona na Woronicza, to pomyślałam, że głupio by było się z tym Januszem Kowalskim nie skonfrontować, niech przyjdzie do programu, a ja go zapytam o tęczowe kredki, o spółki oraz czy jest wierny. Żeby jakoś zacząć, zahaczę o to, jakiej muzyki słucha, bo tamte zdjęcia z imprezy tanecznej z seniorkami mam na zawsze wypalone na twardym dysku cholernej niewymazywalnej pamięci, z którą nic nie potrafię zrobić. A na koniec i na serio to chciałam zobaczyć, jak dalece mamy w jego wypadku do czynienia z kreacją, a jak bardzo ten Janusz rzeczywiście taki właśnie jest, takie rzeczy i myśli w sobie ma. Zastanawiałam się, czy świat zobaczy, jeśli pokażę dość grubymi nićmi brutalnie uszytą sceniczną kukłę trolla, za którym stoi cyniczny człowiek, którego wartości nie podzielam, nie zgadzam się z jego metodami, a powtarzanie nazwiska premiera przy każdym braku okazji uważam za pozbawione sensu.
I przybył do “Kwiatków” Janusz Kowalski, porozmawialiśmy aż 15 minut. Z rozmowy jasno wynikło, że pan poseł kompetencji do wiceministrowania w resorcie rolnictwa ani do zasiadania w spółkach nie posiadał. Że słucha Liroya. Że jego polityczna kariera była o wiele bardziej skomplikowana, niż na co dzień przyznaje. Ale nikt na nikogo nie krzyczał. Jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam zbierać łomot: że ocieplam, że legitymizuję, że rozmawiam jak z człowiekiem, a przecież to potwór. “Pani Kasiu, nie spodziewałem się tego”. “Wyłączyłam telewizor”. “Wstyd!”. “Gnoje!”. Ciosy od “swoich” bolą milion razy bardziej.
Następnego dnia z samego rana wsiadłam do pociągu. W Gdańsku miałam prowadzić dyskusję z Bassamem Araminem i Ramim Elhananem. Bassam jest Palestyńczykiem. Rami jest Żydem z Izraela. 10-letnią córkę Bassama, Abir, zastrzelił izraelski snajper. Smadar brakowało miesiąca do czternastych urodzin, kiedy przechodziła obok kawiarni, w której wysadziło się trzech palestyńskich zamachowców samobójców. Rami i Bassam należą do organizacji Parent’s Circle – Family Forum, zrzeszającej 700 rodziców, którzy w tej wojnie stracili dzieci. We dwóch jeżdżą po całym świecie z przesłaniem pokoju. Wyraźnie mówią, że nie wystarczy stanąć po którejś ze stron, trzeba wybrać pokój. Tylko wtedy jest szansa, że żadne dziecko więcej nie zginie. Wielowątkową, niewiarygodnie poruszającą historię Ramiego i Bassama opisał w książce “Apeirogon” Colum McCaan, najserdeczniej ją Państwu polecam.
“To się nie skończy, jeśli nie zaczniemy ze sobą rozmawiać” – brzmi hasło Parent’s Circle, a ja przy zachowaniu wszelkich proporcji dalej wierzę, że dialog jest lepszy niż pełne obrazy milczenie. Bo jak nie rozmawiamy, bardzo łatwo możemy zapomnieć, że po drugiej stronie siedzi człowiek, który na koniec jest bardzo do nas podobny.