W poniedziałek pod Sejmem przeciw tym zmianom protestowali katecheci. Do protestu dołączyli wymowny performance: kobieta w białej masce na twarzy zakładała kolejno: na uszy słuchawki, na oczy – opaskę, usta przesłoniła rękoma, w tle drażnił natarczywy dźwięk tykającego zegara. Nie wybuchła jednak żadna bomba. “MEN udaje że nie widzi, MEN udaje, że słyszy, MEN nie umie prowadzić dialogu” – mówił do mikrofonu dramatycznie Piotr Janowicz przewodniczący Stowarzyszenia Katechetów Świeckich.
Katecheci pod hasłem: “Zbudujmy kompromis – religia i etyka ponad podziałami!” domagają się nałożenia na uczniów obowiązkowego wyboru: religia albo etyka. Podobnie postulował metropolita warszawski kardynał Kazimierz Nycz.
Teraz według przepisów, chętni uczniowie mają się zgłaszać na religię i etykę, choć tę pierwszą szkoły muszą organizować a druga jest dobrowolna. W praktyce to szkoły zapisują uczniów na katechezę a etyki najczęściej w ogóle nie realizują. Bo nie chcą na etykę wydawać pieniędzy. Z tego m.in. powodu hasło katechetów z demonstracji pod Sejmem nie budzi entuzjazmu. Po latach indoktrynacji polskiej szkoły, ze strony kościoła rzymsko-katolickiego, z katechezą wiążą się silne emocje, ale nie takie, spod znaku pojednania. Wystarczy przypomnieć sobie agresywne i wykluczające kazania i katechezy o “ideologii” gender, czy “niszczącej sumienie” antykoncepcji albo reakcje kościoła na Czarne protesty.
Już od przedszkolach dzieci, których rodzice nie posyłają na religię, są na ten czas wykluczane z grupy. W szkole uczniowie niezainteresowani katechizmem przeczekują bezowocnie okienka. Pisałam o poznańskim liceum, w którym angielski odbywał się z salce katechetycznej (10 min drogi, przez ruchliwą ulicę), a katecheza w szkolnym barku. Do tego szkoła za najem tej salki płaciła.
A to tylko jeden, skromny przykład. Poza nim, festiwal obłudy następuje każdego roku, podczas rekolekcji – lekcje są zawieszane na trzy dni, szkoły organizują wyjścia do kościołów, a nauczyciele są zmuszani do odprowadzania tam uczniów.
Nowacka zaostrza kurs
Wycofanie religii ze szkół jest jedną z wyborczych obietnic Donalda Tuska. W kampanii nazwał kościół rzymskokatolicki “gigantycznym przedsiębiorstwem nastawionym na zysk”. Szymon Hołownia wpisał do programu Polski 2050 pomysł, żeby rodzice z nauczycielami i uczniami decydowali, ile będzie lekcji religii i czy nie w salkach katechetycznych, Lewica deklarowała “wyprowadzenie szkoły z mroków średniowiecza”. Nawet PSL podpisał w powyborczym koalicyjnym porozumieniu pkt. 18: “Strony Koalicji zgodnie potwierdzają, że niezbędny jest rozdział kościoła od państwa”.
Mimo początkowych oporów PSL, ministra Nowacka konsekwentnie założoną zmianę przeprowadza. Najpierw, zupełnie bez rozgłosu, wyłączyła ocenę z religii ze średniej ocen na uczniowskich świadectwach. A po wyborach samorządowych zaostrzyła kurs: od tego roku szkolnego dyrektorzy szkół mogą łączyć na zajęciach z religii grupę dzieci z różnych klas, a nawet – roczników. MEN ograniczył tylko wielkość tych grup – nie więcej niż 25 uczniów w przedszkolach i klasach 1-3 oraz 28 w klasach starszych (nowelizacja rozporządzenie w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach z lipca br.). Dotąd było tak, że jeśli na religię zdecyduje się mniej, niż siedmioro uczniów z danej klasy, szkoła powinna zebrać większą grupę, złożoną z chętnych z różnych klas.
Teraz Nowacka zrobiła trzeci krok – przekazała do konsultacji kolejną nowelizację rozporządzenia o religii w szkole. Kasuje w tym projekcie jedną godzinę religii tygodniowo – zostawia tylko godzinę, zamiast dwóch, do tego nakłada na szkoły obowiązek organizowania ich albo przed lekcjami albo po lekcjach.
I tak historia dzieje się na naszych oczach – jeśli grupy do nauczania religii mają być międzyklasowe, trzeba by religię organizować na godz. 7 rano, żeby wyprzedzić każdy innym przedmiot, albo zupełnie po południu. Wtedy przy religii zostaną tylko najbardziej zdeterminowani uczniowie. O ile oczywiście, uda się namówić na pracę w tak ekstremalnych warunkach jakiegokolwiek katechetę.
Kościół broni szkolnej katechezy, bo uczniowie już wcześniej z niej odpływali, szczególnie w dużych miastach i zwłaszcza w szkołach średnich. Odpływ uczniów równa się zaś odpływowi pieniędzy – na płace katechetów państwo polskie wydaje ok. 1,5 mld zł rocznie.
Według Raportu Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego “Kościół w liczbach” z grudnia 2023 r. frekwencja w szkołach podstawowych sięga 89 proc., ale po przejściu do liceum lub technikum spada – do 60 proc. w liceach i 65 proc. w technikach.
Są też regiony, gdzie jest znacznie niższa – 29 proc. uczniów szkół średnich na zachodzie kraju wybiera lekcje religii. W dużych miastach jak Warszawa, Poznań i Wrocław na religię uczęszcza 60–70 proc. uczniów podstawówek i zaledwie 15–30 proc. uczniów liceów. Należało się liczyć z tym, że pragmatyczne decyzje uczniów wezmą górę, gdy ocena z religii przestanie być elementem szkolnej średniej, która decyduje m.in. o tym, o jakiej szkoły na następnym etapie edukacyjnym uczeń się dostanie. I kolejna fala już nadeszła: w tym roku we wrocławskich liceach, technikach i szkołach zawodowych na lekcje religii zapisało się już tylko 11,3 proc. uczniów, jak podaje “Gazeta Wrocławska”, a w podstawówkach zaledwie 54 proc.
Katecheci mają rację
Religia w szkole ma też najmniejsze poparcie w historii. W najnowszym sondażu Centrum Badania Opinii Społecznej 51 proc. badanych opowiedziało się za lekcjami religii w szkołach publicznych, przeciw było 43 proc. Chociaż jednak połowa znaczy wiele, to jak podkreśla CBOS – jest i tak poziom najniższy “w historii naszych badań”, czyli od 1991 r. Wtedy to – po roku od wprowadzenia religii do szkół – popierało to rozwiązanie 57 proc. Polaków. Najwyższe społeczne poparcie szkolna katecheza miała w 2007 r. , gdy “za” było aż 72 proc. społeczeństwa.
Ilu uczniów zostanie na katechezie po kolejnych zmianach Nowackiej?
Piotr Janowicz Pod Sejmem nie zebrał oklasków, miesiąc wcześniej, gdy katecheci protestowali na placu Zamkowym w Warszawie, też nie zgromadzili zbyt wielu zwolenników – raczej grupki emerytów. Już podczas wakacji Janowicz ostrzegał w Radiu Maryja: “Jeżeli rodzice się nie obudzą i nie zrozumieją, że jest to równia pochyła, to może być tak, że w niektórych szkołach może już po prostu nie być lekcji religii”. I raczej miał rację.