Moje pierwsze skojarzenie było takie: wstydzimy się problemów psychicznych. Nie chcemy się do nich przyznawać.
– Zdecydowanie się zgadzam. Przyznawanie się do problemów natury psychicznej, jak i korzystania z pomocy psychologa, a jeszcze bardziej psychiatry, bardzo długo było u nas traktowane jako coś wstydliwego. I najwyraźniej dla części osób nadal jest. Tę rozbieżność widać zwłaszcza w tej części badania, w której pytaliśmy bardzo ogólnie o przekonania na temat zdrowia psychicznego. W pytaniu “na ile się zgadzasz ze stwierdzeniami, że problemy psychiczne są zupełnie normalną rzeczą i nie należy się ich wstydzić” aż 85 proc. Polaków powiedziało, że tak, to jest coś zupełnie normalnego, żaden powód do wstydu. A z drugiej strony aż 53 proc. Polaków powiedziało, że wstydziłoby się powiedzieć o tym, że podjęło leczenie w szpitalu psychiatrycznym, a 40 proc., że chodzi na psychoterapię. I staraliby się nie mówić o tym nikomu.
Ma pani jakieś wytłumaczenie, dlaczego?
– Myślę, że problemy psychiczne zawsze były u nas traktowane z dużo mniejszą tolerancją niż fizyczne. Choroba fizyczna się zdarza, każdy jej doświadcza na jakimś etapie życia, ale problemy psychiczne to coś wstydliwego, piętnującego. Jeżeli popatrzymy jeszcze głębiej, to na przykład sprzeciw Kościoła wobec samobójstw, odmowa chowania samobójców na cmentarzach, które często się wiązały właśnie z zaburzeniami psychicznymi, mogło wzmacniać takie postawy. Do tego jeszcze często zaburzenia psychiczne były przypisywane opętaniu. To są oczywiście dawne czasy, ale myślę, że gdzieś w społeczeństwie pokutuje przekonanie, że depresja, a jeszcze bardziej psychoza, to są jakiś gorsze rodzaje chorób. Ale nasze badania pokazały też, że mężczyźni dużo rzadziej niż kobiety przyznają do tego, że mogą mieć problemy psychiczne, że korzystają z pomocy.
A może rzeczywiście rzadziej korzystają?
– Ale również w pytaniu “jak oceniasz swoje zdrowie psychiczne”, więcej mężczyzn powiedziało, że bardzo dobrze. A to stoi w sprzeczności z danymi dotyczącymi samobójstw, które przecież znacznie częściej popełniają mężczyźni. To efekt innego, także wciąż pokutującego u nas przekonania, że mężczyźnie nie wypada być słabym. Że powinien sobie sam pomóc i poradzić. A przecież często nie jest w stanie. No i wtedy niestety może dochodzić do tragicznych sytuacji.
Kobiety chętniej przyznają się też do korzystania z pomocy psychologa czy psychiatry.
– Tak, nie tylko przyznają, ale rzeczywiście częściej korzystają. Natomiast dużo więcej mężczyzn mówi, że nigdy z takiej pomocy nie korzystali i nie zamierzają.
Często słyszę od kobiet, że mają problemy w związku, ale kiedy namawiają partnera na wspólną terapię, słyszą twarde “nie”. I argumentację: nie jestem nienormalny, nie rób ze mnie wariata. I mówią to ludzie wykształceni oraz zamożni.
– To pokazuje jak przekonanie, że nie prosi się o pomoc w kwestiach zdrowia psychicznego, jest u nas bardzo silnie zakorzenione. I od dawna wiadomo, że w związkach to kobiety w większości inicjują tego typu pomoc, a mężczyźni często stawiają opór. Ciekawa rzecz, że psycholog już został trochę bardziej oswojony, ale psychiatra wciąż mniej. Podejrzewam, że to dlatego, że ludzie wcześniej zaczęli chodzić do psychologów i mówić o tym, więc psychoterapia została trochę odczarowana. I Polacy już wiedzą, że wcale nie trzeba być “wariatem”, żeby na nią pójść, chociaż ciągle się taki argument pojawia. W naszym badaniu było też pytanie, czy zgłaszanie się do psychologa czy psychiatry jest przejawem słabości. I tylko 23 proc. odpowiedziało twierdząco, więc wygląda na to, że to przekonanie już powoli odchodzi w przeszłość. Ale mężczyźni wciąż częściej wierzą, że to jest przejaw słabości. Czyli nadal ciąży na nich stereotyp silnego mężczyzny, który sobie sam ze wszystkim poradzi i który nie płacze. A przynajmniej nie pokazuje, że płacze. Nie odczuwa emocji, nie ma problemów.
Kto jest tak najbardziej dojechany problemami psychicznymi? Kto najbardziej cierpi?
– Zdecydowanie najgorzej jest z młodymi ludźmi, czyli takimi w wieku 18-24 lata. Nie badaliśmy nastolatków, ale z innych badań wiemy, że jest z nimi źle, coraz gorzej. To jest grupa, która sobie we współczesnym świecie nienajlepiej radzi. W naszym badaniu aż 18 proc. młodych ludzi twierdzi, że korzysta z pomocy psychologa lub psychiatry – w całej populacji jest takich osób 8 proc. To stwierdzenie bardzo często się pojawiało u uczniów i studentów, ale także u osób bezrobotnych. Nic dziwnego, od dawna wiadomo, że w rankingach najbardziej stresujących sytuacji, które się człowiekowi w życiu zdarzają, po śmierci bliskiej osoby jest właśnie utrata pracy. I te grupy naprawdę potrzebują pomocy.
Klasa średnia ma najwięcej do stracenia. Jak na nią wpływa to, że od kilku lat jest inflacja, wojna, a rzeczywistość jest niepewna i pełna zagrożeń?
– Myślę, że to mniej jest zależne od tego, kto ma więcej, a kto mniej do stracenia, bo to jest bardzo subiektywne. Zdecydowanie dużo większe znaczenie ma to, jak osoba potrafi sobie radzić z różnymi sytuacjami życiowymi oraz z własnymi emocjami. Jeśli chodzi o finanse, rzeczywiście klasa średnia ma najwięcej do stracenia, w konsekwencji wojny czy kryzysu, ale także pojawiania się kolejnych ustaw, które tę klasę średnią ograniczają. Jednak jestem przekonana, że nie stan posiadania determinuje to, ile osoba może stracić.
A co?
– Wrażliwość, a czasem nawet nadwrażliwość na pewne rzeczy. Pewien brak stabilności emocjonalnej. Jeżeli ktoś ma w sobie jakieś lęki, to oczywiście takie sytuacje jeszcze bardziej te lęki wyzwolą i wzmocnią. Wiadomo, że była pewna grupa ludzi, którzy bardzo źle zareagowali na wojnę u naszych sąsiadów, na lockdowny i kolejne kryzysy. Mamy też dowody na to, że są grupy, szczególnie wśród najmłodszych, które źle reagują na informacje o kryzysie klimatycznym i dostają niemalże depresji z tego powodu. Ale to nie jest bynajmniej obiektywny czynnik. To właśnie nadwrażliwość na pewne niestabilności otaczającego świata jest dla nich przyczyną lęku i sprawia, że potem się czują tak, jak się czują i oceniają swój stan psychiczny jako zły.
A co panią najbardziej zaskoczyło w tych wynikach?
– Ta duża rozbieżność między przekonaniem, że wszyscy Polacy są już oswojeni z problemami psychicznymi i nie należy się ich wstydzić, a tym, że jednak jak pytaliśmy o osobiste doświadczenia, to ten wstyd wyraźnie się pojawiał. Czyli na poziomie deklaracji w sprawie innych ludzi wyrozumiałość jest dużo większa niż wobec samych siebie. I cały czas jest to kojarzone z jakąś słabością.
Albo wręcz lenistwem.
– No właśnie! Ktoś nie chce wstać z łóżka, więc można pomyśleć, że jest leniem. No jak to? Nie wstajesz? To znaczy, że się lenisz, weź się w garść. To znaczy, że ludzie cały czas wierzą w to, że to wzięcie się w garść jest zawsze możliwe. A ono często jest możliwe, ale jednak nie zawsze. I chyba to było dla mnie najbardziej zaskakujące. Podobnie jak to, że aż jedna trzecia Polaków albo obecnie korzysta, albo skorzystała w przeszłości z pomocy psychoterapeuty albo psychiatry. Dużo się teraz mówi o ochronie zawodu psychologa, o tym, że w Polsce terapeutą wciąż może zostać każdy, więc taki wynik powinien nam dać do myślenia.
Dlaczego?
– Bo skoro aż tylu ludzi ma z psychologami i psychiatrami kontakt, to naprawdę trzeba by zadbać o to, żeby to byli prawdziwi specjaliści, dobrze przygotowani do udzielania pomocy. I trochę jednak niepokoi mnie to, że skoro aż 29 proc. ankietowanych miało kontakt z psychiatrą, czyli niedużo mniej niż z psychologiem, to może oznaczać tendencję do wybierania łatwiejszej drogi.
W jakim sensie?
– Nie każdy problem wymaga farmakoterapii, a zazwyczaj jednak pójście do psychiatry wiąże się z przekonaniem, że wypisze on receptę na leki, ja je łyknę i szybko rozwiążę problem.
Uważa pani, że u nas może być jak w Stanach, gdzie mówi się już o epidemii przepisywania psychotropów i opioidów?
– Obawiam się tego. Tam też ludzie szli do lekarza i mówili: boli mnie serce, nie mogę spać. Dostawali leki na ten konkretny problem, ale potem to poszło w kierunku poważnego nadużywania tych środków. To jest takie proste, idę do i załatwiam sprawę jedną tabletką, bez próby nauczenia się, co robić z trudnymi sytuacjami. Wiadomo, że jeżeli kogoś spotka śmierć osoby bliskiej, jest to straszne. Czy jesteśmy bardzo odporni psychicznie, czy mniej, zawsze będzie straszne. Ale pytanie, czy od razu trzeba lecieć do psychiatry po tabletki, czy może jednak spróbować sobie w jakiś inny sposób pomóc. Na przykład umówić się na wizytę u psychologa? Bo nie mówię, że zawsze sami sobie mamy pomagać, w żadnym wypadku. Ale jednak warto choć spróbować, dać sobie czas. Pocierpieć, popłakać, odsunąć się nawet na trochę od ludzi. Tak samo, gdy tracimy pracę. Takie sytuacje czasami mobilizują do działania, a czasami powodują, że człowiek kompletnie się odcina, nie ma siły wychodzić do świata. Ale to wcale nie musi być od razu depresja i konieczność brania leków. To wszystko są zupełnie normalne zjawiska. Na razie nie wiemy, czy ludzie mają teraz więcej problemów, bo czasy są trudne, czy raczej zrobiła się moda na łatwe ich rozwiązywanie, bez psychologicznego przepracowania i bez czasu, który czasem po prostu pomaga.
DOMINIKA MAISON* – profesor psychologii, pracuje na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się naukowo psychologią konsumenta.