– Badania założycielskie, sprzed kilku miesięcy, wykazały, że Polacy ze wsi i większych ośrodków tej wojny tak naprawdę nie chcą. Nawrocki będzie miał możliwość tę wojnę zakończyć – przekonywał Kaczyński.
Skoro z badań wynika, że Polacy – zwłaszcza ci potencjalni wyborcy PiS, PS, Konfederacji czy też labilni, a przez to decydujący często o tym, kto ma w Polsce władzę – nie chcą “wojny polsko–polskiej”, to prezes PiS deklaruje, że ją zakończy. A jak? Wygrywając Karolem Nawrockim. Wedle deklaracji prezesa PiS, teraz partia wysuwa kandydata “niezależnego” i “bezpartyjnego” – takie są też oczekiwania badanych w sondażach, a przynajmniej takie padają deklaracje ankietowanych. Z badań wynikało też, że Polacy oczekują prezydenta, który jest “człowiekiem zdrowego rozsądku”. I tak też Kaczyński określił Nawrockiego.
Wrócił Kaczyński z 2010 r.
Kaczyński, by utrafić w oczekiwania wyborców – nie tych twardych wyborców PiS, ale szerzej, kreował się na gołąbka pokoju. Tak łagodnego prezesa PiS nie widzieliśmy od lat – można by rzec: wrócił Kaczyński z kampanii prezydenckiej 2010 r., gdy sam startował na prezydenta.
Ba, w kampanii 2010 r. (krótko po katastrofie smoleńskiej) jako kandydat na prezydenta mówił, że sam to zrobi: – Musimy raz na zawsze skończyć z wojną polsko–polską.
Ten teatr był nieźle wyreżyserowany. Nawiązywał do 2014 r. i ogłoszenia – też w tej hali “Sokoła” – Andrzeja Dudy jako kandydata PiS. Ale z tą różnicą, że w 10 lat temu Kaczyński namaścił Dudę tak, że mało kto się zorientował, co się wydarzyło. W 2024 r. wszyscy wiedzieli zawczasu, co się wydarzy.
Wielkie bum!
Na początku w hali “Sokoła” najstarszy syn Karola Nawrockiego – Daniel – zachwalał ojca. Zapowiedział go, by wszedł na scenę. Po prawie godzinie od rozpoczęcia konwencji (PiS miało kłopot, by się zdecydować czy to “konwencja”, czy “kongres obywatelski”) Nawrocki w końcu wszedł – przy melodii z filmów “Rocky” i publiczności skandującej jego imię.
Przemówienie prezesa IPN, choć napisane bardzo sprawnie, było mocno wystudiowane – z przerysowaną gestykulacją, pauzami, miłymi gestami w kierunku rodziny i wyznaniem miłości dla matki, która miała oglądać syna w telewizji. W samym obozie PiS już w trakcie przemówienia żartowano, że Nawrocki nawet wyznanie miłości musiał przeczytać z kartki.
Widać, że prezes IPN nie ma luzu i wprawy w takich mowach. Ale z drugiej strony, jeśli wrócić do przemówienia Andrzeja Dudy z hali “Sokoła” z 2014 r., gdy wygłaszał swoja pierwszą mowę w roli kandydata na prezydenta, to też był momentami nieporadny, choć bardziej spontaniczny i przemawiał bez kartki.
Grepsy i szpile
Nawrocki – skoro tego chcą ludzie i mówią w badaniach, nawet jeśli brzmi to naiwnie – podkreślał, że “jest gotowy, aby reprezentować wszystkich Polaków”.
Wskazywał na robotnicze pochodzenie, przywiązanie do Gdańska, sportową pasję – ta do boksu go jeszcze dopadnie nie raz, bo obracał się w szemranym środowisku. Drwił z Rafała Trzaskowskiego (nazwiska jednak nawet nie wymieniając), podkreślając, że sam nigdy nie robił sobie selfie, gdy jeździł tramwajem, bo to było jego “normalne życie”. Wytykał prezydentowi Warszawy, że – w jego ocenie – wstydzi się on krzyży i chce je zdejmować w urzędach Warszawy (sprawa krzyży jest bardziej skomplikowana, o czym pisaliśmy w “Newsweeku”, ale PiS ukuło przekaz, że “Trzaskowski walczy z krzyżem”). Między słowami zarzucał Trzaskowskiemu też brak pracowitości.
Nawrocki podkreślał, że kocha Polskę i jest to “jedyna miłość, o którą żona się nie pogniewa”. Takie deklamowane żarty nawet rozbawiały publikę. Prezes IPN mówił, że chce być prezydentem “wielkiej Polski”, choć próbował przedstawić się jako jeden ze zwykłych Polaków. – Jestem jednym z was – zapewniał.
Frazy z badań
Nawrocki podkreślał, że jest “kandydatem obywatelskim” i “człowiekiem spoza politycznego sporu” – to frazy wprost wyjęte z badań.
Nawrocki obowiązkowo – skoro Jarosław Kaczyński tak zapowiedział, to kandydat nie ma wyboru – musi walczyć z wolną polsko–polską. – Jako naród musimy podjąć trud wygaszania wojny polsko-polskiej, bo tu chodzi o Polskę, a nie o wojnę polsko–polską – mówił prezes IPN. Jednocześnie bronił ośmiu lat rządów PiS, które były według niego sukcesem. Koniec władzy PiS uznał – choć nie użył tego słowa – za nieporozumienie. Nie ciskał gromami w naród, ale dobrodusznie ocenił, że “wielu uznało, że może być jeszcze lepiej”. Na to sala zareagowała śmiechem. – Zostali wprowadzeni w błąd i jest gorzej – dodał po chwili. A potem jeszcze wzniośle deklarował: – Dziś idę do tej najważniejszej walki w życiu: do walki o Polskę.
Sprawnie zarysowana agenda kampanii
Nawrocki hasłowo zaznaczył przekazy swojej przyszłej kampanii. To krytyczny wobec Unii Europejskiej ton, ale nie napastliwy. Obowiązkowe odwoływania do nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Poza tym: odrzucenie Zielonego Ładu UE, budowa CPK i antyimigracyjna narracja. Gdy podkreślał kwestie bezpieczeństwa, musiał uparcie zerkać w tekst przemówienia. W tej kwestii dostrzegalna była jego niepewność i brak pasji do tematu. Obiecał też, że – idąc w ślady Andrzeja Dudy z 2014 r. – ruszy w objazd Polski.
Widać, że sztabowcy PiS i sam Nawrocki wyciągnęli wnioski ze zwycięskiej kampanii Trumpa w USA. Nawrocki obiecał, że “uwolni Polaków od podatków za wypracowane nadgodziny”. To pomysł wprost zerżnięty z Trumpa, który dokładnie to obiecywał. Troskliwie pochylał się nad kosztami życia, jak np. ceny energii, co też było mocno obecne w kampanii za oceanem.
Trudno wsiąść na wyższego konia
Nawrocki ma przed sobą pół roku kampanii. Jest jeszcze niewprawiony w roli kandydata. Ba, w polityce jest żółtodziobem – jego pierwszą poważną debatą i starciem będzie debata prezydencka. Naprawdę trudno próbować wsiąść na wyższego konia. Ma jeszcze nienaturalny, nerwowy uśmiech – wynikający z braku otrzaskania się w takich sytuacjach. Jest trochę jak cyborg, zaprogramowany na start, nagrzany, by wydobyć z siebie tyle mocy, ile potrafi. Jednocześnie próbuje ocieplić swój wizerunek, pozując do zdjęć z żoną i dziećmi.
Nawrocki nie występuje wprost jako kandydat zgłoszony przez PiS, ale przez – skrzyknięty ekspresowo – komitet społeczny. To oczywiście fikcja na potrzeby obrony fotela Nawrockiego w IPN (otwarte przylgnięcie do PiS oznaczałoby, że mógłby on zostać usunięty z fotela prezesa IPN, bo ustawa o Instytucie stanowi, że prezes “nie może należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej niedającej się pogodzić z godnością jego urzędu”). A skoro z sondaży wynikało, że Polacy lubią brzmienie słów “niezależny” i “bezpartyjny” czy “obywatelski”, to dlaczego by ich nie wykorzystać w kampanii – wszak Nawrocki do PiS nie należy.
Guru prawicy, ale z zadrą wobec Kaczyńskiego
W tym teatrze to więc “komitet obywatelski” reprezentowany przez prof. Andrzeja Nowaka wysunął Nawrockiego, a PiS go popiera. Skrzykiwano go – co przyznał Nowak – w 24 godziny.
Zasiedli w nim akademicy z obozu konserwatywnego: Andrzej Zybertowicz, wspomniany Andrzej Nowak, Sławomir Cenckiewicz, Zdzisław Krasnodębski. W pierwszych rzędach zasiadł też np. szanowany na prawicy Bronisław Wildstein. Nowak wzywał do tworzenia w całej Polsce komitetów poparcia dla Karola Nawrockiego, by uwiarygodnić wersję o obywatelskości kandydata. To ma też służyć zbieraniu pieniędzy na kampanię Nawrockiego, bo kasa PiS jest pusta.
Obecność – ba! przemówienie – prof. Andrzeja Nowaka – jest o tyle ciekawe, że ma on zadrę wobec Kaczyńskiego. Nowak bardzo chciał być w 2015 r. kandydatem na prezydenta i był nawet bardzo poważnie rozważany, ale ostatecznie Kaczyński postawił na Dudę. Nowak wzywał też publicznie Kaczyńskiego do tego, aby odszedł z polityki i oddał stery partii w ręce polityków o pokolenie młodszym. Mimo tego Nowak jest intelektualnym, zwłaszcza w sprawach historii, guru na prawicy. Kaczyński pozwala mu być gwiazdą na “społecznej” konwencji w “Sokole”. Widać, że sytuacja dla PiS jest krytyczna, więc takie niesnaski i zadry idą nie tyle w niepamięć, ile na bok. Tym bardziej że – osobiście ceniony przez Nowaka (historyka tak jak i on sam) Nawrocki podejmuje się czegoś, co wygląda na się mission impossible.